Nie wszyscy lubią przeprowadzki. Ale czasami się one zdarzają, trzeba się zorganizować, spakować, przenieść i rozpakować. Nie zawsze jest to proste i przyjemne. Przeprowadzki firm to oddzielne wydarzenia, przy których atak terrorystyczny to niewart uwagi, drobny incydent. Ta firma miała 150 osób. Opowieścią o przeprowadzce, którą można by zapełnić rok felietonów w Computerworldzie, nie będę teraz zanudzał. Skupimy się na jednym z wydarzeń, które miało podczas jej miejsce. Otóż, gdy w poniedziałek po zdecydowanie za długim dla działu IT weekendzie opadły kurze i uprzątnięto większość ciał poległych okazało się, ze studio nie może pracować, gdyż nie działa oprogramowanie do proofera (taka drukarka, gdzie czerwony jest bardziej czerwony niż nam się to wydaje). Oprogramowanie nie działa, gdyż nie ma licencji, nie ma licencji, gdyż nie ma klucza sprzętowego, który zawsze był. Kluczem sprzętowym okazał się mikroskopijny, wtykany do USB „dynks”, o wspomnianych w tytule wymiarach.
Kwestią, dlaczego wspomnianego klucza nie ma w porcie USB nie będziemy się zajmować, może ktoś go ukradł, zgubił, wyrzucił, albo był to sabotaż wrogich sił, nieważne. Klucza nie ma. Soft nie działa. Trochę kłopotliwe dla działu, któremu działający proofer przynosił zyski, niemałe zyski, codziennie… Oczywiście w biznesie ma sie znajomych, którzy pożyczyli klucz (pozdrowienia), niestety tymczasowo.
Cóż – zamówmy nowy klucz – zaordynowałem, szczęśliwy, że rozwiązałem problem. Niestety sprawa nie jest tak różowa, otóż: producent oprogramowania nie wydaje „zgubionych kluczy”, może wymienić popsuty, albo sprzedać nowy, za pełną stawkę. Zostaliśmy zakwalifikowani do drugiej grupy. Fakt iż zakup nowego klucza sprzętowego, czyli de facto nowego oprogramowanie to ładne kilka tysięcy, niestety euro, nie jest do przeoczenia, ale czas jego dostarczenia do też parę ładnych dni, podczas których, kura znosząca złote jajka (w tym przypadku, zarabiający niezły pieniądz proofer) nie funkcjonuje jest rzeczywistym problemem dla całego biznesu.
Oczywiście dało się to jakoś załatać tą dziurę, pożyczonym kluczem (co łamie absolutnie wszelkie zasady licencyjne), końcowa kwota zakupu nowego klucza też okazała się nieco (kilkanaście!! procent, nie więcej!) niższa, ale, jak to się mówi „niesmak pozostał”.
Odszkodowanie do firmy przeprowadzkowej można włożyć między bajki, bo kto normalny rozpatrzy pozytywnie zwrot kilkudziesięciu tysiecy, za jakąś małą popierdułkę, którą przy odrobinie szczęścia sekretarka (nic im nie ujmując) może zmielić w niszczarce, razem z niechcianą ofertą handlową, a zastosowania której nikt normalny nie podejmie się wytłumaczyć jakiejkolwiek firmie ubezpieczeniowej. Jak wytłumaczyć funkcjonowanie „klucza sprzętowego”??? Sam do tej pory myślałem, że cywilizowany świat, w którym lata się w kosmos i modyfikuje genetycznie żarcie odszedł od tej barbarzyńskiej
metody zabezpieczania oprogramowania. O jakże się myliłem!
Co z tego wszystkiego wynika? Oprócz nieustającego wniosku o dbanie o komunikację w fimie (gdyby wszyscy wiedzieli ile kosztuje ten klucz to …. itp itd).
Tak naprawdę nie ma się jak przed czymś takim zabezpieczyć. Miałem wizje przyspawania do takiego klucza wielgachnego breloczka o wymiarach A0, który informowałby, że to jest dużo warte i trzeba na to uważać. Kontr wizja przyniosła mi obraz wielkiego napisu, który głosił „Zobaczcie!!! – zabierzcie nam to małe gówno, przy kradzieży którego nikt Was nie złapie, a będzie nas to bardzo bolało…”. Nie wiem, czy którykolwiek zakład ubezpieczeniowy świadczy usługi ubezpieczania „małych dynksów do USB”. Zatrudnienie ochroniarza który siedział by w studio i pilnował tego klucza, wydaje się ekonomicznie uzasadnione, ale „nieco” kuriozalne. Może jakaś procedura odnośnie „bardzo małych rzeczy, które są bardzo dużo warte”. Kto za to weźmie odpowiedzialność? Administracja? IT?
Sprawa niełatwa i warta przemyślenia. Teraz wszyscy uważają… do następnej przeprowadzki.